Syndrom odchudzania, czyli jak się za to nie zabierać!
Listopad wyjątkowo nas rozpieścił w tym roku. Co dzień rano, gdy wstaję to nie mogę uwierzyć, że świeci słońce, jest sucho i nie ma śladu po mgle, która wieczorem przysłoniła pół miasta, niczym peleryna tajemniczości. Nie było mnie tu przez moment, znikłam na krótką chwilę, ale wracam,
zwarta i gotowa do działania. Co robiłam jak mnie nie było? Cieszyłam się jesienią, ostatnimi ciepłymi promieniami słonecznymi, spacerowałam z psem, przesiadywałam z przyjaciółkami do południa przy kubku kawy, by wieczorem mógł magicznie zmienić się w kieliszek (albo pucharek) z winem. Oddałam się tym przyjemnością, przy okazji próbując się wdrożyć w ponowne spacery na uczelnie i przesiadywanie na zajęciach. W tym roku nikt nas nie rozpieszcza, bo sypnęli nam pokaźną liczbą godzin spędzonych w czterech ścianach. Tak więc przez ten prawie miesiąc byłam w tym samym miejscu ciałem, ale myślami oddalona. W dłoni trzymałam ładny kubek z automatową kawą, która do kawy nie jest podobna i rozmawiałam z ludźmi, którzy są mi najbliżsi.
W związku z tym zastojem, z powoli zbliżającymi się chłodnymi miesiącami mam dla was trochę uśmiechu w formię felietonu. Niektóre z Was może doskonale znają ten stan z autopsji, a inne z opowieści. Zapraszam was na odchudzanie w mojej wersji!
zwarta i gotowa do działania. Co robiłam jak mnie nie było? Cieszyłam się jesienią, ostatnimi ciepłymi promieniami słonecznymi, spacerowałam z psem, przesiadywałam z przyjaciółkami do południa przy kubku kawy, by wieczorem mógł magicznie zmienić się w kieliszek (albo pucharek) z winem. Oddałam się tym przyjemnością, przy okazji próbując się wdrożyć w ponowne spacery na uczelnie i przesiadywanie na zajęciach. W tym roku nikt nas nie rozpieszcza, bo sypnęli nam pokaźną liczbą godzin spędzonych w czterech ścianach. Tak więc przez ten prawie miesiąc byłam w tym samym miejscu ciałem, ale myślami oddalona. W dłoni trzymałam ładny kubek z automatową kawą, która do kawy nie jest podobna i rozmawiałam z ludźmi, którzy są mi najbliżsi.
W związku z tym zastojem, z powoli zbliżającymi się chłodnymi miesiącami mam dla was trochę uśmiechu w formię felietonu. Niektóre z Was może doskonale znają ten stan z autopsji, a inne z opowieści. Zapraszam was na odchudzanie w mojej wersji!
Najpierw tylko się zastanawiasz. Przyglądasz się uważniej
swojemu odbiciu w lustrze i powoli dostrzegasz narastające tłuszczem fałdki,
które masz od dawna, ale dopiero teraz zaczynają Ci przeszkadzać. Akceptacja i
pewność siebie nagle pakują walizki i wyjeżdżają na nieplanowane wakacje, a
wątpliwości wynajmują pokój jak najbliżej rozumu. Prawdziwy dramat zaczyna się
gdy dostrzegasz, że ulubione dżinsy, w których kiedyś czułaś się tak jakbyś się
w nich urodziła, nie leżą już tak fenomenalnie. Twoja ukochana koszula trochę
za bardzo uwydatnia powiększające się z każdym dniem boczki, które Twoim
zdaniem wylewają się wręcz z obciskających je spodni. Przerażona siadasz przed
komputerem i szukasz w Internecie „złotych rad” i „diety cud”. Obiady mamy
zalatują goryczą wyrzutów sumienia, więc zjadasz o połowę mniej niż zazwyczaj.
Idąc ulicą i wcinając pyszną kanapkę z kurczakiem masz wrażenie, że słyszysz
złośliwe myśli mijających Cię ludzi. „Taka
gruba i jeszcze je!”; „Nie za dużo kalorii jak na takiego grubasa?!”. Zwykłe
słowa stają się dla Ciebie obraźliwe.
– Odsłoń!
– krzyczy tata oglądając jakiś niesamowicie nudny mecz. Biegniesz przerażona do
lustra i obracasz się po raz kolejny tego dnia lustrując swoje ciało.
– Słoń?
Nie wiedziałam, że tak ze mną źle – szepczesz do siebie łapiąc w dłoń jakąś
naciągniętą i jedyną fałdkę.
Wszystko
Cię drażni. Zdjęcia modelek w Internecie, które są przerobione na wszystkie
możliwe sposoby i choć o tym wiesz, czujesz się jak matka słonica w ciąży.
Młodsza siostra, która tak naprawdę jest za młoda na cellulit czy tam jakieś
rozstępy. Mama, która wciąż kupuje ciasteczka, by mieć co schrupać do kawy „No bo jakże to kawa bez ciastka! To jak
kobieta bez fochów!”. Nawet babcia,
której wypieki nigdy Ci nie szkodziły, stała się babą jagą, który chce Cię
utyć, by potem móc Cię zjeść.
Jesteś
przerażona i właśnie wtedy chcesz. To jest etap najdłuższy i wymaga najwięcej
wysiłku. Pierwsze co robisz to biegniesz do sklepu sportowego. No, bo jakże to
sport bez dobrego obuwia! Kupujesz buty, które są super i robią wszystko – tak
zapewniał sprzedawca- za całe kieszonkowe. Później postanawiasz zainwestować w
jakiś sprzęt do domu, bo jak wiadomo zima jest, więc nie będziesz biegała, co
to, to nie. Wydajesz kolejne nie małe pieniądze na jakieś dziwne plastikowe i
metalowe rzeczy, które nawet nie masz pojęcia do czego służą. Jesteś tak
zdeterminowana, że w sklepie spożywczym przełykasz ślinę po czym przechodzisz z
podniesioną głową koło regału ze słodyczami wmawiając sobie, że wcale ich tam
nie ma. Na drogę powrotną zakupujesz zielone jabłko i omamiona motywacją oraz
przeciążona reklamówkami wracasz do domu.
Pierwsze
kilka dni idzie Ci całkiem nieźle. W miarę ćwiczysz oraz nie jesz żadnych
słodyczy. Ciastka, które jak co dzień spoczywają sobie na talerzyku w salonie
kuszą każdego dnia, ale Ty dzielnie to znosisz. Warzywka na parze, chude mięsko i odtłuszczony jogurt
to Twoi przyjaciele. Z rana pyszna owsianka, która wygląda jak rozmokła bułka,
polewasz ją musem truskawkowym i zaciskasz powieki pochłaniając małą miseczkę
tego glutowatego świństwa bez smaku, udając przed wszystkimi, że nie jadłaś
nigdy nic smaczniejszego. Zero tłuszczu i cukru, bo przecież gorzka herbata
jest bardziej aromatyczna. Kawa z mlekiem sojowym, a do tego ciasteczka
owsiane. Same pyszności.
Najgorsze
co może być to spotkanie z przyjaciółkami. Długowłose paple, które nie dość, że
chude, zgrabne i powabne to jeszcze ładne. Oczywiście ploteczki bez ciasteczka
i gorącej czekolady są niedopuszczalne. Siedzisz między nimi i wdychasz te zapachy
wyklinając w głowie tą paskudną dietę. „Co
tam dieta! Źle Ci było między pączkami, przesłodzoną kawą i kebabami?” –
wciąż zadajesz sobie to pytanie. Masz ochotę wstać i iść sobie kupić ogromny
kawał ciasta czekoladowego z bitą śmietaną, a do tego największy kubek
czekolady jaki się da. Masz nawet kilka podejść, ale wyrzuty sumienia, które
zamieszkały na miejscu wątpliwości, za każdym razem popychają Cię w stronę
łazienki, by nie wyjść na niemądrą.
Po dwóch
godzinach spotkania byłaś w toalecie już cztery razy i masz ochotę podjąć się
następnej próby. Wygrywasz tę walkę i wychodzisz ze spotkania zwycięsko.
Mija drugi tydzień i poranki są najgorszą porą dnia.
Jesteś gotowa głodować byle by tylko nie musieć znów jeść tego świństwa.
Popołudniu odbywasz swój kolejny trening. Na ekranie Ewa Chodakowska z tym
swoim idealnym ciałem rozkazuje Ci jak marionetce, a Ty potulnie robisz
wszystko co karze, bo wierzysz, że będziesz wyglądać tak jak ona. Masz ochotę
zwalić się na ziemie i błagać wszystkie słodycze tego świata o wybaczenie. Nie
robisz tego jednak i grzecznie dokańczasz trening.
Mija
tydzień trzeci. Wiesz, że minęło już dużo czasu. Wygrałaś niejedną walkę z
pysznościami, a wizyty u babci są już nieco mniej bolesne. Treningi Ewy
Chodakowskiej znasz na pamięć i wciąż na około sypiesz dobrymi radami wmawiając
sobie i innym, że jesteś idealna, bo się odchudzasz. Tata już się z Ciebie nie
nabija, bo widzi, że się nie poddałaś. Idealne ciało Twojej młodszej siostry
już Cię nie dołuje. Czujesz jakbyś spaliła ponad trzydzieści kilo, więc z
samiutkiego rana, oczywiście na czczo, postanawiasz stanąć na wadze, która w
tej chwili staje się Twoją wyrocznią przepowiadającą Ci przyszłość. Zamykasz
się w łazience i zrzucasz z siebie dosłownie wszystko tak, by nic czasem Ci nie
ciążyło. Bierzesz głęboki wdech i stresujesz się tak mocno, jakbyś za chwile
miała zdawać maturę ustną z polskiego. Robisz pierwszy krok, który jest
najtrudniejszy. Drugi nie sprawia Ci tyle problemu, ale jest decydujący.
Otwierasz oczy i spoglądasz w dół. Na małym szkiełku cyferki wciąż przeskakują,
ale Ty już widzisz, że prawdopodobny wynik Ci nie odpowiada. Wtedy nagle świat
się zatrzymuje wraz z liczbami. Koszmar. Nie schudłaś, wcale! Ani grama!
Szybko
podnosisz to małe diabelstwo, które rujnuje życie niejednej osobie i sprawdzasz
czy wszystko z nim w porządku. Baterie są, nic się nie ułamało, nóżki też są na
swoim miejscu, więc co?! To przecież nie możliwe, żebyś nie schudła!
Świat Ci się wali na głowę. Jesteś przerażona. Z
otępieniem się ubierasz, wciąż się zastanawiając jak to jest możliwe.
Przez
cały dzień jesz jeszcze mniejsze porcje niż wcześniej, jeszcze nie przegrałaś,
jeszcze możesz przecież walczyć. Ubierasz strój sportowy z mniejszym
entuzjazmem niż zazwyczaj. Stajesz przed laptopem i włączasz doskonale Ci znany
trening. „Nazywam się Ewa Chodakowska, jestem trenerem personalnym i chce Ci
pomóc spełnić marzenia…”- słyszysz pierwsze słowa i czujesz narastającą w sobie
złość.
– Kłamca
– szepczesz pod nosem i opadasz na fotel. Patrzysz jak Ewa motywuje Cię do
działania i wylewa siódme poty, ale Ty sobie nic z tego nie robisz. Wcinasz
wafelki śmietankowe, bo to Twoje ulubione i komentujesz każdy jej ruch – Dobrze
Ewka! Dawaj! Jeszcze tylko pięć! – śmiejesz się pod nosem – I po co mi była ta
dieta? Mogę być gruba – i tak właśnie kończy się Twoje odchudzanie, ale
przynajmniej jesteś szczęśliwa i uśmiechnięta.
Sport dla odchudzania nie będzie nic wart, bo właśnie wtedy wychodzą takie dziwne historie i frustracje. Osobiście jestem zdania, że dzisiejsza pogoń za idealną sylwetką, popsuła ideały wielu kobiet.
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona tym postem, tym jak szczegółowo wszystko opisałaś, że poruszyłaś tak ważne wątki. Co prawda ja nie mam zupełnie z czego się odchudzać, wręcz wskazane abym przytyła. Ale z wielką chęcią dotrwałam do końca posta <3 obserwuję, jestem ciekawa kolejnych postów i pozdrawiam serdecznie :*
OdpowiedzUsuńJa bym godziny na diecie nie wytrzymała, niestety :) Na szczęście moja pasja do słodyczy zgrała się z moim ciałem i mam wieczną niedowagę, więc tłumaczę sobie, nie chcę, ale muszę leżeć, a nie ćwiczyć i zajadać się czekoladką. Cóż poradzić;)
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Z odchudzaniem to jest tak, że 80% skuteczności to dieta, sport to pozostałe 20%. Ja po ciąży musiałam schudnąć, bo raz że się sobie nie podobałam, a dwa, że jestem sercowcem i moja waga podchodziła już pod taką, której kardiolodzy radzą nie osiągnąć :P
OdpowiedzUsuńPoszłam do dietetyczki, żeby ustaliła mi dietę. Ale taką, w której wytrwam. A nie wytrwam głodzenia się.
Więc zasada była prosta - nie mam alergii, mogę jeść wszystko ale nie mogę być głodna i nie mogę zostać całkiem bez słodyczy.
No i udało się, w czasie całego procesu chudnięcia nie byłam głodna ani na chwilę. Więc chyba sukces jest w tym, żeby znaleźć kogoś, kto odpowiednio nas poprowadzi. W rok schudłam prawie 30kg. Co prawda nadal nie uważam, żebym była jakaś super chuda, ale mój wygląd nie jest już wielorybowaty :P Ze sportem jestem na bakier, więc jedyne co wchodziło w grę to rower i czasem basen :)