Kiedyś trzepak, dzisiaj Facebook.

Pamiętam, że jak byłam mała to wstawałam jak najwcześniej, by jak najszybciej zjeść śniadanie i wybiec na dwór. Ubranie nie miało dla mnie większego znaczenia. Byle by wygodnie i byleby schludnie. Ubierałam spodenki, które kompletnie nie pasowały do koszulki, ale kto by się tym przejmował mając 10 lat? Zbiegałam po schodach, zaraz po tym jak usłyszałam krzyki z pod klatki. Czekali już na mnie, a zegar wskazywał dopiero dziesiątą. Teraz wydaje mi się, że to środek nocy i wciąż się zastanawiałam dlaczego nie chciało mi się spać. Wyciągałam z piwnicy stary rower. Ciemno zielony składak, na którym w przeszłości jeździli moi wujkowie, ciocie no i mama. Nie przejmowałam się tym, że przy najnowszych modelach wygląda on jak pradziadek. Jeździł? Jeździł. Zresztą nikt nie zwracał uwagi na jego wygląd. Przypinaliśmy spinaczem karę do szprycy w taki sposób, że przy jeździe poprzez pocieranie karty rower wydawał dźwięk podobny do motoru.
W największym upale siedziało się w piaskownicy i lepiło się babki, ale nie były one takie zwyczajne. Piaskownica była piekarnią, a babki z piasku miały być wypiekami, które się sprzedawało. Wszyscy biegali i wykrzykiwali wymyślone zamówienia pakując piasek do jakiś misek, doniczek lub wiaderek. Pamiętam też, że często robiliśmy piasek milutki, czyli pomieszanie sypkiego z tym klejącym się, który miał być polewą, posypką i czym tam sobie wymyśliliśmy. Zbieraliśmy też wszelkiej maści rośliny, te ładniejsze i brzydsze. Miały różne zastosowania i role w całej zabawie, były niezbędnym dodatkiem bądź ozdobą. Mamy siedząc na ławce niedaleko, rozmawiały, plotkowały i popijały piwo smakowe schowane w reklamówkach, a w między czasie udawały, że zajadają się piaskowymi wypiekami.
Następnego dnia robiliśmy wielkie wesele na całe osiedle. Wybierało się parę, której wręcz wmawiano jakieś zauroczenie i ku zawstydzeniu państwa młodych urządzano im ślub. Przed obiadem, na który oczywiście trzeba było wrócić do domu, wszyscy zajęli się przygotowaniami. Dziewczyny ponownie robiły potrawy i wypieki, panowie jeździli na rowerze po osiedlu i zrywali nielegalnie wszelkiej maści kwiaty, by następnie części z nich oderwać płatki. Panna młoda wybierała dwie najbliższe koleżanki, by szły za nią i rzucały wspomniane wyżej płatki. W tym momencie chyba byłoby mi szkoda niszczyć piękne rośliny, które najlepiej czują się i wyglądają  na łodygach w ziemi. Z reszty kwiatów robiło się ozdoby, a z różowych koniczyn któraś z mam lub dziewczynek robiła wianek dla panny młodej. Tak mijała pierwsza połowa dnia i choć wszystkie te czynności wydają się szybkie i błahe to uwierzcie mi wtedy zabierało to sporo czasu.
Po południu wszyscy rowerami podjeżdżali pod wyznaczone miejsce ślubu. Może nie było idealnie, ale było pięknie. Wszędzie kwiaty, małe kamyczki, potrawy, które co prawda wyglądały podobnie. Bardzo często były to pobliskie krzaki, bo pomiędzy nimi była idealna drużka, a nieopodal znajdowały się betony, na których można było położyć poczęstunek. Para młoda bardzo zawstydzona szła do ołtarza, za nimi kroczyły koleżanki, które jeszcze zdobiły tą drogę płatkami, a cała reszta stała i wpatrywała się w ceremonie. Może miałam dobrych kolegów, ale wszyscy braliśmy to absolutnie na poważnie. Nawet sama przysięga, czyli skrawki z tego co zapamiętaliśmy z filmów, była prawie zgodna z tą prawdziwą. Raz jeden ja również brałam ślub z jednym kolegą. Lubiłam go, ale nic po za tym, mimo wszystko bardzo wczuliśmy się w sytuację.
Kolejnego dnia był ciąg dalszy tej historii. Młoda para zamieszkiwała jedne krzaczki i tam urządzali sobie mieszkanie, zaraz koło innych młodych małżeństw. Mężczyźni co dzień wychodzili „do pracy”, czyli pojeździć po osiedlu na rowerze, a kobiety szły na zakupy, gotowały i plotkowały. Wtedy piaskownica była wspólną kuchnią, roślinki zakupami, a zjeżdżalnia miejscem spotkań. Uwielbialiśmy tą zabawę, ale mimo wszystko nie trwało to długo, bo kolejnego dnia wszyscy byliśmy nią znudzeni i trzeba było wymyślić coś nowego. Właśnie wtedy bawiliśmy się w chowanego, w podchody, w policjantów i złodziei lub w policję i ludzi, którzy jeżdżą za szybko na rowerach. Naprawdę można było wtedy złapać mandat!
Tak mijały mi kolejne lata. Wybudowałam masę domów, przeprowadzałam się co rusz w nowe krzaki i upiekłam masę ciast oraz wyszłam za mąż. Rosłam szybko, choć w głowie wciąż pozostawałam małą dziewczynką… Wtedy właśnie się przeprowadziliśmy z całą rodziną, dosyć niedaleko, ale mimo wszystko opuściłyśmy z siostrą swoje osiedle. Wtedy wszystko się pozapadało, a my znalazłyśmy nowe koleżanki… Byłyśmy starsze, więc i zabawy się zmieniły, poza tymi w dom, bo to wciąż było aktualne.
W domu często zajmowałyśmy sobie czas we dwie, szczególnie w ziemie lub gdy dni były bardzo deszczowe. Była zabawa w szkołę. Początkowo same robiłyśmy sobie dzienniki lekcyjne, dopiero po jakimś czasie mama kupiła nam w papierniczym taki prawdziwy, jak mieli nauczyciele w szkołach.
Były lekcje, sprawdzanie obecności, tablice, zadania domowe i odpowiedzi na środku klasy, a nawet dyżury nauczycielskie na przerwach oraz wywiadówki. Był pokój nauczycielski, plotki i sprawdzanie bądź przygotowywanie kartkówek. Było wszystko, tylko uczniowie byli zmyśleni.
Kolejną zabawą była przychodnia. Ja byłam doktorką,  a moja siostra recepcjonistką. Zaraz przed moim pokojem rozkładała sobie deskę do prasowania, która była jej biurkiem. Miała duży, stary kalendarz godzinowy, niedziałający telefon, a nawet karty pacjentów, które przygotowałyśmy wcześniej. Do dzisiaj się śmieje, że wyglądały identycznie jak te u lekarza. Duża koperta, na niej numer pacjenta i jego podstawowe dane, w lewym rogu mała niebieska karteczka z dopiskiem do jakiego lekarza pacjent chodzi. Ja jako lekarz miałam przygotowane recepty, sama je robiłam na wzór tych, które dawał prawdziwy doktor, ale i masę innych karteczek do skierowań i oczywiście pieczątkę obowiązkowo. Wymyślałam choroby i leki oraz zapraszałam na wizytę następnego dnia. Potrafiłyśmy się tak bawić godzinami,  a nawet dniami!

Oczywiście były też zabawy lalkami Barbie, do których przygotowania były dłuższe niż sama zabawa, bo przecież trzeba było przygotować i urządzić cały domek. Były zabawy w rachunkowości. Nawet miałam do tego specjalny zeszyt i sztuczne pieniądze. Każde media miały swoją cenę, a cennik był wywieszony nad biurkiem. Były zabawy we fryzjera i plotki o ludziach, którzy nie istnieją.

Nie wiem jak jest teraz, czy dzieci biegają na zewnątrz z patykami w dłoniach imitującymi broń, czy może zamykają się jedynie na zabawy w postaci gier komputerowych. Wiem jedynie tyle, że place zabaw bywają coraz częściej puste, że starsze dzieci rzadko można spotkać w biegu, że prawie wcale nie słychać okrzyków radości. Szkoda, bo internet nigdy nie będzie bezpiecznym podwórkiem, zastrzykiem energii czy wytworem wyobraźni. Oceni, wsadzi do wora z innymi i nie da początków, które są istotne w budowaniu osobowości w latach późniejszych. Dlatego opowiadajmy najmłodszym jakie mieliśmy dzieciństwo, by ich również zachęcić do beztroski, na problemy będą mieli jeszcze czas.

Jakie było wasze dzieciństwo? W co się bawiliście i czy również jak ja wracaliście do domu brudni od stóp do głów? 

Pozdrawiam Was cieplutko! 

21 komentarzy:

  1. Osobiście sądzę, że to wszystko wychodzi od rodziców. Jeśli od małego dziecko przyzwyczai się do aktywności, spacerów, wypadów na rower, zaciekawi się światem, pokaże mu się fajne miejsca, to w późniejszym dzieciństwie będzie mu łatwiej samemu znaleźć sobie zajęcie bez wykorzystywania internetu, czy telewizji. Nie można też dziecku całkowicie zabraniać korzystania z technologii, bo kiedy tylko poczuje trochę wolności, zatraci się w tym bez pamięci. Sama jestem otoczona takimi maluchami, co nie w głowie im Facebooki, choć może są jeszcze trochę za małe ;) W każdym razie dzieci potrafią być cudowne, trzeba im tylko poświęcić czas i pokazać trochę świata, a niestety teraz większość rodziców wciska swoim pociechom gry na telefonie albo sadza je przed telewizorem, żeby zyskać chwilę spokoju.

    Ja miałam to szczęście, że wychowałam się bez internetu. Jak chciałam pograć w gry, to chodziło się do koleżanek, co miały starszych braci i ci bracia odpalali nam jakieś gierki, ale tylko na chwilę, bo później sami chcieli pograć :D Oj to były czasy, jak się biegało po krzakach, skakało z huśtawek kto dalej, albo robiło pierwsze długie wycieczki rowerowe do sąsiedniej wioski bez zgody rodziców :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie jak Ty wspominam dzieciństwo, tamte czasy były piękne i niepowtarzalne ;)
    Miałam bzika na punkcie lalek Barbie i je kolekcjonowałam, tak samo wspominam te zabawy!
    Coś pięknego :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, czasy się zmieniają ;) Ja spędzałam każdą wolną chwilę na dworze, z rówieśnikami, ale cóż innego miałabym robić? Nie było komputera, nie było internetu, nie było kablówki. Oczywiście nie żałuję :D Kiedyś mówiłam, że teraz dzieci siedzą tylko z głowami w laptopach i tabletach i po części jest to prawda, ale wciąż widuję młodzików, którzy całe dnie biegają po dworze ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja należę już do pokolenia, które spędziło swoje dzieciństwo przed komputerem... Bardzo tego żałuję, połowa życia zmarnowana na komputer... I teraz, w wieku 18 lat, zaczynam wszystko nadrabiać... :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Sam wstęp przywiódł mi taką myśl: a co jeśli dzieci są mądrzejsze od dorosłych? Nie chodzi o samą beztroskę. Zauważ, że one mimo głupkowatych zabaw, tak naprawdę nie przejmują się głupotami. Wygląda to paradoksalnie w jednym zdaniu, ale zobacz ile czasu, energii i pieniędzy, dorośli wywalają na rzeczy ZBĘDNE do życia.

    Tej dziecięcej wytrzymałości na wszystkie pogody, to ja dzieciakom bardzo zazdroszczę ;)

    Wyobraźnia nie znała granic. A każ dzisiaj dzieciakom na trzepak iść (do tego bez telefonu) i samemu wymyślić sobie zabawę i zrobić zabawki ;P
    Pamiętam, że wymyślaliśmy różne rzeczy, od wędki z patyka i znalezionej gdzieś żyłki (haczyk ze spinacza), po rozmaite drobiazgi, które sami wykonywaliśmy.

    W domu, kiedy nie można było wyjść na zewnątrz, bawiłam się w szkołę albo w dom i udawałam dorosłych.

    Lalki miałam, ale większe zainteresowanie budziły samochody. Strasznie przeżywałam kiedy zabrali mi mój ukochany, piętrowy garaż i... na to miejsce wjechały... nowe meble dla lalek. Nie byłam do końca normalną dziewczynką ;) Chyba nadal nie jestem :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja również uważam że dużo zależy od wychowania. Jeżeli małemu dziecku podsuwa się ciągle pod oczy telefon czy tablet aby mieć spokój to nie ma co się dziwić że taki maluch wybierze tablet zamiast pistoletu z patyka ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W dzieciństwie cały czas się bawiłam dawałam upust wyobraźni. Teraz mój młodszy brat również tak się bawi jednak czasem lubi sobie pograć. Nie jest do końca tak, że dzieci teraz się nie bawią i nie spędzają dzieciństwa tak jak my kiedyś.

    https://weruczyta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. teraz dzieci to pokolenie internetów...

    OdpowiedzUsuń
  9. święta racja!
    Bardzo ciekawy wpis. Będę tutaj wracać z przyjemnością. :)
    Obserwuję!

    OdpowiedzUsuń
  10. Uczę w przedszkolu i niestety już po tych maluchach widać to, jak bardzo czasy się zmieniły. Telefony obsługują bezbłędnie, ale mają problem z prostymi czynnościami. Nawet krótki spacer jest dla nich męczący, bo rodzice wożą w autach, a zabawa z dzieckiem = dać mu smartfon. Tragedia. Cieszę się, że jeszcze udało mi się wychować w normalnych czasach, w których pukało się do drzwi, a nie pisało wiadomość na Messengerze "Jestem" :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Meh, ja jednak sporo czasu spędzałam w zamknięciu. Jestem nieuleczalnym introwertykiem, który nieszczególnie przepada za ludźmi. Tłumy bardzo mnie męczą. Dlatego chociaż niby wychodziłam na dwór i niby miałam znajomych to jednak wolałam przeczytać książkę, albo pisać opowiadanie na prywatnego bloga, czy bloga grupowego. Ale dlatego też absolutnie nie uważam, że dzieciństwo "w internecie" jest czymś zupełnie złym. Jasne, rodzice powinni pilnować, by dzieciak nie przeginał i nie gapił się cały dzień w ekran, ale sieć może porządnie rozwinąć na różne sposoby, gry komputerowe także. Gdyby nie "Faraon" i "Zeus" w życiu nie zainteresowałabym się starożytnością i mitologią, a tak w pierwszych klasach podstawówki miałam za sobą "Mitologię" Parandowskiego. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się z Tobą, że internet rozwija i są w nim większe możliwości. Napisałam ten post z tęsknoty za moim dzieciństwem, ale nie jestem pewna czy było ono lepsze. Na pewno dawało mi beztroskę i radość, dlatego teraz nie mam problemu z dorosłością, swoje się wybawiłam.
      Nie dopisałam tego, ale umiar jest złotem i jeżeli dzieci siedzą przy komputerze w deszczowy dzień to nie ma problemu, ale jeśli pogoda jest piękna, a je trudno namówić na spacer to chyba coś jest nie w porządku :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  12. Te czasy były piękne... Dzieciakom wystarczyła piłka i już zabawa trwała w najlepsze. Wieczorami rodzice nie mogli zapędzić dzieci do domu, bo te nadal chciały się bawić np w podchody. Podwółrka były wypełnione dzieciakami, ich śmiechem, zabawami :) Chowany, łapany, piłka nożna, siatkówka, państwa-miasta z piłką, podchody, pomidor.... zabawa trwała w najlepsze :) W szkołę i lekarza bawiłam się z młodszą siostrą - czasem grałyśmy w gry planszowe albo te na kartce. Z planszówek miałyśmy tylko dwie ale w naszych wersjach było ich więcej, bo wymyślałyśmy własne :) Miło wspominam te czasy - bo wtedy nawet trzepak był "zabawką" a dziecięca wyobraxnia nie miala granic :) Kiedyś karą dla dziecka był zakaz wychodzenia na dwór a teraz najprawdopodobniej byłby zakaz komputera. Przykre... chociaż u siebie na osiedlu, kiedy zrobili boisko (na takiej niby łące z bramkami, krzesełkami itp.) to chłopcy tam grają, więc może coś idzie do przodu? :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Jako dziecko-latem, prawie nie mieszkałam w domu, tylko na podwórku :) U nas też hitem były ślubu, zawsze byłam księdzem i pobierałam ofiary w formie cukierków ;) Oczywiście gra w gumę, w klasy, siedzenie na ławeczce i roztrząsanie problemów 10 latków ;) Było też i wywoływanie duchów, latanie po poligonie i szukanie kwiatów... Moje dzieciństwo było wspaniałe. Teraz dzieci jak już nawet wyjdą z domu, to każde siedzi z komórką w dłoni...
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja również jak byłam mała to od rana do wieczora siedziałam na dworze z przyjaciółmi ^^
    Szkoda, że te czasy już minęły :/ Pozdrawiam ♥ wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudny wpis! Czytając go przypominały mi się podobne obrazy z mojego dzieciństwa. Jakież piękne to były czasy, kiedy do zabawy wystarczył piasek i patyk, haha! Co prawda nie mieszkałam w mieście, ale na wsi gdzie podwórko wtedy wydawało się takie ogrooomne, a wśród zarośli miało się swoje "bazy". Bardzo miło wspominam ten czas, szczególnie często w takie letnie wieczory jak dzisiejszy, fajnie byłoby znowu się tam przenieść. A wracanie do domu brudnym od stóp do głów? Cóż, brudne dziecko to szczęśliwe dziecko :D
    Co do obecnych dzieci, to faktycznie, przykre jest to dawanie im telefonów, tabletów, puszczanie bajek, żeby rodzice mieli czas dla siebie, bo często się tak dzieje, "a bo żeby dziecko miało zajęcie". A dziecko przez to tylko zamyka się na otoczenia, zapomina się, że dziecięca wyobraźnia to kopalnia pomysłów i świetnie potrafiłoby się bawić w inny sposób. Chciałabym bardzo żeby kiedyś moje dzieciaki zaznały podobnego, beztroskiego i "bezelektronicznego" dzieciństwa podobnego do mojego :))

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja po przedszkolu/szkole chodziłam do babci, od której po południu byłam odbierana przez rodziców i wracałam do domu - niedaleko, ale jednak poza miasto. Skutkowało to tym, że miałam naprawdę mało koleżanek i kolegów, w miejscowości, gdzie mieszkałam też brak dzieci, bo wszystkie jeździły do miasta, jedynie w wakacje udało się więcej chwil spędzać z kolegami i koleżankami na podwórku. Ale nie narzekałam, bo miałam młodsze rodzeństwo i to z nimi spędzałam większość czasu - wtedy jeszcze na świeżym powietrzu. Mimo wszystko było znacznie lepiej, niż przed komputerem :)
    Twój wpis jest naprawdę świetny! :) Zapraszam do siebie.

    Cudownego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  17. Czy dzieciństwo bogatsze o świat elektroniczny jest gorsze? Moim zdaniem: nie, jeśli nie brakuje w nim rodziców, których żadna elektronika/gra/social media nie zastąpią.
    Mam 26 lat i gdybym urodziła się choć 2 dekady wcześniej, słuchałabym w tym wieku dzień w dzień, że już dawno powinnam mieć dwójkę dzieci. Choć żyjemy teraz w innych czasach, mimo tego zdarza mi się to słyszeć i tak. Mnóstwo moich znajomych już dawno dzieci ma. Obserwuję ostatnio wzrost liczby młodych ludzi na ulicach, którzy już posiadają dzieci (co być może ma związek z 500+). Pytanie: dlaczego więc place zabaw wcale się nie zapełniają, a przybywa nam za to smutnych dzieci snujących się bez celu po osiedlach z nosami w tabletach/smarfonach? I skąd się biorą Ci wiecznie smutni, zmęczeni rodzice, którzy zostawiają dziecko z elektroniką, byleby mieć czas dla siebie?
    Wydaje mi się, że dzisiejsze pokolenie w wieku produkcyjnym ma inne oczekiwania, niż mieli nasi rodzice, a jednocześnie są wyjątkowo podatni na wpływ społeczeństwa i często odtwarzają schemat rodziny, jaki znają z dekad minionych, nie zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno ten schemat jest dla nich, czy się sprawdzi w ich sytuacji finansowej i czy się w tym odnajdą. Bo zastanówmy się: ile w ogóle młodych ludzi teraz wyprowadza się od rodziców? Ilu idzie do normalnej pracy na etacie w Polsce i ich to zadowala? Ilu jest całkowicie samodzielnych finansowo i nie liczy na wsparcie rodziców? Ilu jest gotowych na życie bez wczasów co rok w zagranicznych hotelach, bez luksusów, od pierwszego do ostatniego, byleby wiązać koniec z końcem? A mimo tego, masowo rozmnażają się jak króliki (nie mówię, że wszyscy, ale znam od groma takich osób) i potem mają pretensje do całego świata, że nie mają dla siebie czasu, nie mają pieniędzy na wakacje, bo dzieci tyle kosztują i zmęczeni wszystkim, nawet nie chcą z tymi dziećmi spędzać czasu. Wydaje mi się, że schemat pozostał w wielu rodzinach ten sam co w czasach PRL-u ("26 lat? Już powinnaś 2 dzieci mieć"), ale oczekiwania mocno poszły w górę i są wręcz nierealne, nieadekwatne do tego schematu. Pokolenie naszych rodziców to byli w większości ludzie, którzy mogliby tylko pomarzyć o czymś więcej! Których nie dziwił brak wczasów za granicą, a szczytem ich radości było spędzanie czasu z rodziną, cieszenie się z tego, że wszyscy są zdrowi i stabilizacja finansowa, czyli posiadanie tego etatu, by jakoś od pierwszego do ostatniego żyć.
    Ostatnio pewien znajomy znajomego właśnie wrócił z Niemiec do Polski, na kilka dni. Dopóki mieszkał w tych Niemczech u przyszłej teściowej, na garnuszku, non stop się chwalił, co to nie on, ile on nie zarabia, że na wszystko ma, takie bogate życie. Przyszedł jednak czas na wyprowadzkę na swoje (wynajem w Niemczech) i teraz jest załamany, że życie jest beznadziejne, bo jak wszystko opłaci, rachunki, kredyty, to już nic mu nie zostaje. To ja się pytam, po co mu jeszcze dziecko było, skoro nawet pensja w euro nie spełnia jego oczekiwań? Żeby teraz narzekać?

    Sama dzieci jeszcze nie mam i raczej minie jeszcze kilka lat, zanim mieć będę. Pal licho pieniądze, choć zarabiam mniej niż w Biedronce czy Lidlu. Tu decyduje mój czas. Aktualnie mam po prostu inne cele w życiu. Nie wyobrażam sobie wydania na świat dziecka i nie wychowywania go. Nie mogłabym zamknąć go w pokoju z tabletem, niech się wychowuje samo. Chciałabym mieć dla niego czas, więcej czasu, niż rodzic na etacie, trzaskający wiecznie nadgodziny. Chciałabym wspólnych zabaw, aktywności fizycznej na świeżym powietrzu. I żeby to dziecko nie musiało narzekać, że mama wiecznie zmęczona i nie ma na nic czasu. Żeby wiedziało, że rodzice dla niego są i mają czas. A żeby tak się stało, muszę najpierw na to zapracować, stąd jeszcze kilka lat do macierzyństwa mam na pewno.

    Myślę, że dzieciństwo w czasach internetu może być jeszcze super, bogate jak nasze. Niestety, aktualnie większym problemem niż świat elektroniczny jest to, że coraz częściej odpowiedzialnych rodziców brak.

    Pozdrawiam! :)
    Tov

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w stu procentach! Mam trochę mniej lat, bo 21 prawie, ale już zauważam, że osoby w moim wieku biorą ślub i planują dzieci. Zastanawiam się czasem dlaczego, po co i za co? Przecież każde lata rządzą się swoimi prawami, więc dlaczego ludzie już decydują się na dzieci,zaczynają dorosłe życie? Za kilka lat obudzą się zmęczeni, znudzeni, a ich wiek już nie będzie pozwalał na zabawy.
      W Polsce wcale nie jest łatwo, ale nigdy nie zgodzę się z tym, że wszędzie indziej jest lepiej, bo wcale nie jest. Chociażby wynajem mieszkań w Niemczech, nie dość, że ciężko jest coś znaleźć, to dodatkowo cena może zbić z nóg i nawet przy wysokich zarobkach nie jest idealnie, bo ceny życia codziennego są adekwatne do zarobków. Pamiętam jak kupiłam wraz z chłopakiem samochód w styczniu tego roku. Narzekaliśmy na wysokość ubezpieczenia, a wtedy mój tata nas wyśmiał i powiedział, że w innych państwach to dopiero płacą dużo za ubezpieczenie... No i wtedy zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest tak źle, że żyjemy na dobrym poziomie jak na nasz wiek. Nigdzie nie jest lepiej, wszystko zależy od tego jak sobie pościelimy.
      Ja na razie dzieci nie planuję, ale wiem, że żeby nadszedł ten moment muszę mieć stałą, dobrze płatną pracę i mieszkanie oraz miejsce dla tego malucha. Chciałabym oddać się wychowaniu dzieci, zapamiętać ich pierwsze słowo, pierwszy krok i pierwszą zaśpiewaną piosenkę. Nie chce tego przegapić, a jednocześnie nie chce by moje dzieci nie miały rodziców. Po prostu wiem, że mam jeszcze na to czas, że gdy uznam za stosowne zostanę matką i zdecydowanie będę po trzydziestce, bo nawet psychicznie nie czuje się na to gotowa.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
    2. I ja mam tak samo! Niby 26 lat, ale czuję się dalej na 21, dalej niegotowa! :D Ale jak mam się czuć gotowa, gdy sama ze sobą nie czuję się na tyle pewnie, stabilnie ekonomicznie? Dzisiaj są inne czasy, można mieć umowę o pracę na czas nieokreślony i stracić zatrudnienie z dnia na dzień bez okresu wypowiedzenia (doświadczyłam tego na własnej skórze, grożono mi wyssaną z palca dyscyplinarką, byle bym podpisała porozumienie i odeszła).
      Skoro sama nie czuję się jeszcze pewnie to znaczy, że to nie jest odpowiedni czas.

      A z tą zagranicą to zgadzam się z Tobą w 100%. Mój komentarz był na tyle długi, że już tego nie dopisałam, więc napiszę teraz: uważam, że jeśli ktoś nie potrafi odpowiednio zarządzać swoimi finansami i podejmować odpowiedzialnych decyzji, adekwatnych do swojej sytuacji finansowej, to bez względu na to, gdzie będzie żył i w jakiej walucie zarabiał, nie będzie mu nigdy wystarczało. I tu właśnie się wpasował przykład tego znajomego, który wyjechał do Niemiec i miało być tak pięknie i bogato, a nie jest, bo nie liczył się w ogóle z życiem, ile to życie go kosztuje. Wszyscy się dziwią, a tacy znajomi jak on - śmieją się w twarz, że frajernia taka jak ja została w Polsce. Fakt, że dość dobrze znam niemiecki i mogłabym wyjechać, wszyscy mi mówią, że mam to zrobić, ale ja nie chcę. Nigdy nie chciałam żyć w innym kraju, tu mam swój dom, rodzinę i nie chcę tego zmieniać. Chcę tylko móc godnie tu żyć:) I koniec końców wychodzi na to, że taka frajernia jak ja z tej polskiej wyplaty jest jeszcze w stanie coś odłożyć co miesiąc, podczas gdy tym, którzy się śmiali, z niemieckiej wypłaty nie zostaje po opłaceniu kosztów życia nic.

      Również nie rozumiem, co im się tak do tych dzieci i rodziny śpieszy. Jeszcze kiedyś to były inne czasy, domy, mieszkania były tańsze, a i pomoc państwa większa, a teraz wcale nie jest to takie łatwe założyć sobie rodzinę, tym bardziej, że nawet warunki MDM-u bardzo się zmieniły ostatnio na gorsze. A przecież gdzieś to dziecko w końcu musi żyć. Dlatego w 100% się zgadzam! :)

      Usuń
    3. Rzeczywiście zadatki na polonistkę,pisarze albo.dziennikrke masz niewątpliwe. Co do tematu, trzepak o wiele, wiele lepszy od Facebooka. Nawet trudno się silikonowe na uzasadnienie. Po prostu, wynalazki są dla tych którzy potrafią sie ograniczać a życie w sieci��to nawet nie namiastka. Pozdrawiam

      Usuń

Copyright © 2014 Pololistka , Blogger