Mam 20 lat i prowadzę dom

Nigdy nie analizowałam swojego wieku pod kątem tego co powinnam robić w tym czasie bądź jak powinnam się zachowywać. Czasem może byłam zbyt dziecinna albo zachowywałam się nazbyt dorośle jak na swój wiek, ale nigdy nie robiłam sobie o to wyrzutów. Mimo wszystko odkąd pamiętam chciałam wyprowadzić się z domu i prowadzić swój własny. Nieraz gdy moja mam mi coś narzucała to powtarzałam sobie w głowię, że gdy ja będę miała swoje mieszkanie to zrobię wszystko zupełnie inaczej. Czy tak się stało? Nie do końca.

Wszystko działo się zbyt szybko. Bardzo tego chciałam, ale gdy ten moment już nadszedł z początku kompletnie nie umiałam się odnaleźć w nowej roli. Całą sytuacje zaogniało to, że byliśmy wtedy za granicą i do sklepu mieliśmy spory kawałek drogi, więc musiałam myśleć z dużym wyprzedzeniem, czego nigdy nie nauczyła mnie moja mama. Biedronkę w domu rodzinnym mieliśmy wręcz za
blokiem, więc moi rodzice nigdy nie planowali posiłków ani nie robili zakupów na dłuższy okres czasu. Musiałam się więc nauczyć tego sama.
Po pierwsze planowanie posiłków. Wraz ze znajomymi, z którymi byliśmy wtedy za granicą, jeździliśmy na zakupy do miasta raz, góra dwa razy w tygodniu, więc musiały być bardzo przemyślane i dopięte na ostatni guzik. Siadałam i rozpisywałam obiady na kolejne siedem dni, a później na postawie tych jadłospisów kupowaliśmy potrzebne produkty. Dodam jeszcze, że umiałam gotować tylko kilka potraw, więc wszystkiego powoli musiałam się nauczyć. Pierwsze tygodnie i dni były dość niepewne, bo często zdarzało się, że nagle czegoś nam zabrakło, ale dzięki temu nauczyłam się racjonalnej oceny sytuacji. Nie polecałaby, też zakupów z dużym zapasem, bo myślę, że póki co szykowanie się do wojny jest zbędne.
Po powrocie do Polski, bo za granicami byliśmy zaledwie trzy miesiące w pracy sezonowej, każde z nas wróciło do swojego domu rodzinnego, czyli również do starych przyzwyczajeń. Musiało minąć dwa miesiące, żebyśmy ponownie zamieszkali razem w wynajętym mieszkaniu w Rzeszowie. No i tutaj sytuacja się powtórzyła, jakby mój mózg kompletnie się zresetował. Po pierwsze sklep mam pod blokiem, więc starałam się codziennie robić jakieś niewielkie zakupy na świeżo, co dość mocno uderzyło nas po portfelu. Nie robiłam też jadłospisu, co wiąże się z tym, że bardzo motałam się w kuchni i nie skupiałam się nad tym co jemy. Zazwyczaj były to proste i niezbyt zdrowe potrawy. Dopiero po ponad miesiącu mieszkania we dwoje powróciliśmy do starych przyzwyczajeń, czyli zakupów z lista raz w tygodniu i takk funkcjonujemy do dnia dzisiejszego. Nasz portfel jest nam za to wdzięczy, ja nie tracę czasu na codzienne zastanawianie się i na znienawidzone przeze mnie chodzenie po sklepach. Bardzo polecam tą metodę planowania posiłków, bo zajmuje to maksymalnie pół godziny każdego tygodnia, a po za tym w domu nie pada to doskonale znane pytanie "Co dziś na obiad".

Sprzątanie i dbanie o dom... Nie było mi to obce, bo wiadomo swój pokój raz w tygodniu sprzątałam zawsze, a po za tym dużo pomagałam mamie. Gdy byliśmy za granicą to oporządzaliśmy pokój i czasem lekko sprzątaliśmy kuchnie, bo zazwyczaj każdy sprzątał po sobie. Natomiast w momencie, gdy jedynymi bałaganiarzami jesteśmy my sami i tylko my możemy to sprzątnąć to pojawia się wyzwanie. Podział obowiązków to kluczowa kwestia w naszym domu. On odkurza i ściera kurze w całym domu, a na mojej głowie jest kuchnia, łazienka i mycie podłóg, które swoją drogą bardzo lubię. Początkowo ten podział wyglądał trochę inaczej, ale po kilku miesiącach prób doszliśmy do kompromisu. Każdy robi to co lubi albo to co nie jest dla niego nieprzyjemne, a mieszkanie lśni. Do tego dochodzi jeszcze codzienne zamiatanie białych włosów naszego psa, bo pod tym względem jest bezlitosna.

Wydatki i rachunki rozłączyły nie jedną parę, dlatego do tematu podeszliśmy bardzo delikatnie. Za granicą tworzyliśmy sobie tak zwany fundusz na zakupy, dawaliśmy do niego po równej sumie i to było coś wspólnego. Tutaj w Polsce było to trochę trudniejsze, bo nie umieliśmy oszacować ile mniej więcej ta kwota miałaby wynosić, więc ostatecznie nie kombinowaliśmy za bardzo i wybraliśmy łatwiejszą drogę. Nie rozliczamy się do ostatniego grosza, nie przeliczamy i się nie licytujemy. W jednym tygodniu za zakupy płacę ja, w następnym on. Może czasem jedna strona zapłaci trochę więcej, a druga trochę mniej, ale co z tego? W końcu jesteśmy związkiem, nierozerwalną, ekonomicznie również, jednostką.

Jeśli miałabym jeszcze dać komuś rady, krótkie aczkolwiek w jakimś stopniu cenne to myślę, że kilka by się takich znalazło.

Nie wszystko musi być na już.
W moim związku to ja jestem tą osobą, która częściej mówi "zaraz". M. zawsze chce mieć wszystko zrobione w tym momencie... On najwięcej energii ma rano, więc zawsze wstaje pierwszy, zawsze bierze się za porządki tuż po śniadaniu, a ja? Cóż rano bywam kompletnie nieprzytomna i rozleniwiona. Dopiero po pierwszej kawie albo chwilę po obiedzie mam w sobie na tyle siły, mocy i motywacji, żeby wziąć się za swoją część obowiązków. Początkowo bardzo się o to kłóciliśmy, bo on już od rana huczał, żebyśmy posprzątali i później mieli wolne, a ja byłam jeszcze taka niedzisiejsza, że tylko mnie takim popędzeniem denerwował. To nie jest nic złego "mieć trochę inne tryby". Ostatecznie doszliśmy do tego, że każdy sprząta wtedy kiedy ma siły i chęci, bo inaczej to tylko się irytujemy. W rezultacie on swoją część robi rano, a ja po południu.

Ścielenie łóżka jest okej, nawet siedemnastej.
Zawsze byłam wyznawcą zasady "Po co ścielić łóżko teraz, jak zaraz i tak pójdę spać", pewnie czytacie o tym nie pierwszy raz, bo to argument ludzi leniwych na całym świecie. Moment, w którym zamieszkałam w kawalerce, w której łóżko zawsze jest na widoku zupełnie zmienił moje spojrzenie. Teraz ścielę łóżko, by moje oko miało estetyczną przyjemność, a mózg w końcu zrozumiał, że już nie ma powrotu do ciepłej pościeli.

Sprawdzaj kosz na pranie nie tylko w momencie, gdy skończy ci się czysta bielizna.
Wstyd się przyznać, ale to również był mój niemały problem. Może nie było aż tak krytycznie jak napisałam powyżej, ale były momenty, w których okazywało się, że moja ulubiona koszulka wciąż czeka na oczyszczającą "kąpiel". Na całe szczęście nie mieszkam sama, więc często gęsto ten obowiązek spada na M.

Najlepszy poranek to ten, w którym nie wita cię sterta nieumytych naczyń...
... dlatego warto to uprzątnąć wieczorem. Wiem banał, ale czasem gdy zżera mnie leń, łóżko wręcz krzyczy, bym już do niego przyszła, a mój piesek kusząco zasypia na poduszce to tylko ta myśl zmusza mnie do tego bym złapała za gąbkę. Dzień zaczyna się dużo przyjemnej, a to chyba ważne, żeby rano uśmiechnąć się do słońca, nie?


Wieszanie ubrań dobrze, ma sens.
Nie mam żelazka, ale to dla mnie nie problem, bo pewnie nawet jakbym miała to wolałabym rano poszukać czegoś innego niż prasować specjalnie daną koszulkę. Zaoszczędzam czas dobrze rozwieszając pranie i to jest mój sposób na mniej pogniecione ubrania. Przede wszystkim strzepuję je trzy razy, porządnie, po czym wieszam do góry nogami i koniecznie przypinam spinaczami. Po wyschnięciu nie są takie sztywne, pogniecione czy może z nieestetycznymi wygnieceniami, spokojnie można je włożyć bez użycia żelazka.

W ogarnięciu życia domowego jak i tego uczelnianego bardzo pomaga mi oczywiście Bullet journal, co chyba nikogo tutaj nie dziwi. Zapisuję w nim absolutnie wszystko, a gdy kończy mi się miejsce na notatki, to mam takie dodatkowe listy TO DO, które zazwyczaj są mi najbardziej przydatne w czasie weekendu, kiedy mam trochę więcej obowiązków. Wszystko wypisuję, a jest to szczególnie przydatne przy listach zakupów. Zdarza się tak, że w czasie tygodnia zauważę, że coś się kończy i mówię sama do siebie, że trzeba to kupić i zapominam. Nauczyłam się już, że te małe karteczki są bardzo przydatne i potrafią zapełnić niejedną lukę w pamięci.

A wy prowadzicie same dom? Czy planujecie sprzątanie, dzielicie się obowiązkami ? Koniecznie napiszcie mi jak wygląda to u was! 

Pozdrawiam 

8 komentarzy:

  1. Bardzo przyjemnie czytało mi się ten wpis. Ja mam to wszystko przed sobą, ale jestem mega nieodpowiedzialna, wiec nie wiem, jak dam sobie radę :P

    OdpowiedzUsuń
  2. To mi przypomina moje problemy, kiedy przyjechała do nas po raz pierwszy rodzina. Nie umiałam nijak trafić w ilości jedzenia.

    Ze sprzątaniem od początku nie miałam problemów. Jest systematyka i czysto jest wszędzie, nawet w zakamarkach, dzięki temu dosłownie przestałam rozumieć kwestię wielkich porządków przedświątecznych.

    Jestem jak M. Robota ma być zrobiona od rana, a popołudnie zostaje wolne dla siebie. ;)

    Z tym łóżkiem to masz rację, dlatego zawsze chciałam mieć sypialnię. Dotychczas sypiało się w salonie na wersalce, którą wypadało składać na dzień... Teraz nie ma takiego problemu.

    Lubię prać i prasować. Fakt, że w bloku jest wspólna pralnia i trzeba pranie planować z dużym wyprzedzeniem (wpisując się na listę), nauczył mnie bardzo szybko systematyczności. Z tym nie miałam kłopotu.

    Ze zmywaniem problemu też nie było. Rodzice mnie nauczyli, by zawsze zmywać po sobie, nie tylko po posiłku, ale i po przygotowywaniu posiłku. Zjadłaś? To pozmywaj. Zanim zaschnie. ;) I to działa, nigdy nic u nas nie zalega.

    Ubrania to się chyba zakłada, a nie ubiera? ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, swój dom prowadzę z trzema współlokatorkami, a dwie z nich są mocno nieogarnięte, więc bywa różnie :D Ale bardzo się staram, by kawa, mleko i cukier były gotowe, gdy przychodzi w odwiedziny moja nie taka mała, zdolna, piękna i kochana koleżanka ze studenckiej ławki ♥
    PS Jestem na bieżąco! Do jutra bejbe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Planowanie jadłospisu to coś, nad czym ja ciągle pracuję ;) Resztę sobie już wypracowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie takim skokiem do samodzielności była przperowadzka na stancję, gdzie musiałam planować posiłki, dogadywać się np. w sprawie prania ze współlokatorami, czy innych rzeczy. Problemem dla mnie było rozdzielenie prania. Każdy sobie sam prał, ale trzeba było się dogadać, aby nie zajmować komuś miejsca na suszarce. Jak mnie to wkurzało, że chciałam zrobić sobie pierwsze pranie, a ktoś robił już drugie z rzędu i nie miałam gdzie powiesić. Raz też zrobiłam tak, że moje wisiało kilka dni, ale tylko raz! Z posiłkami też różnie bywało. Wstyd był, gdy znajomi przyszli niezapowiedziani, a ja w lodówce miałam tylko chleb i ser (nawet bez masła). Co do nieumytych naczyń, to ja wieczorem zostawiam jak jest, ale w sumie nie próbuję tego zmienić. Po przeprowadzce do akademika wydaje mi sie, że się mieszka prościej. Nie muszę za wiele rzeczy ustalać z dziewczynami z segmentu. Oprócz sprzątania łazienki. Tutaj jest tragedia. Czemu musiałam trafić na takie bałaganiary?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podobał mi się ten wpis :) I fajnie, że trafiłam na tego bloga :)

    Też się sporo nauczyłam zaczynając mieszkać sama i czasem myślę sobie, że lepiej sobie radzę niż moja mama ;) Też nauczyłam się planować posiłki by nie wyrzucać jedzenia, sprzątać na bieżąco i prasować ubrania przed schowaniem do szafy ;)

    Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Domu sama nie prowadzę, ale wiele razy wyobrażam sobie jak to będzie, gdy już będę miała te 20 kilka lat i będę musiała sama to wszystko poogarniać :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie prowadzę domu, ale kiedyś pewnie będę ;) Spodziewam się mieć takie same trudności jak Ty.
    Też zawsze ścielę łóżko, a dawniej tego nie robiłam. To robi różnicę na plus :)
    Nie wyobrażam sobie nie prasować koszul. Wieszanie ich odpowiednio jakoś mi nie wystarcza. Raz miałam przypływ energii i uprasowałam ubrania na cały tydzień. To były cudowne dni :D Może zmotywuję się znowu? ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Pololistka , Blogger