Ucieczka bywa wytchnieniem z krwi i kości


Mam dla was dzisiaj coś bardzo wyjątkowego, dla mnie bardzo osobistego, ale nie na tyle by kryć to
w szufladach. Chyba już wyrosłam z zabaw w chowanego i właśnie dzisiaj, już we wtorek daruje wam kawałek mojego świata. Nie jest idealny, nie jest lustrzanym odbiciem, jest moją oazą, moim azylem. Uciekam tam, raz częściej, raz rzadziej, ale wracam ilekroć jest źle, ilekroć jest idealnie. Zapraszam was w ramy dziewiętnastego wieku, gdzie czas jest przypadkowy, a miasto nie istnieje. Zapraszam was w moje piśmiennicze tereny, do mojej kuli inspiracji, do kawałka duszy, którego chciałabym dawać tutaj więcej. Mam jedynie nadzieję, że choć na moment przywdziejecie niewygodną suknie i zasłonicie twarz wachlarzem zmieszane moimi wyznaniami miłosnymi. 

Wejdźcie proszę i poczujcie się jak w swoim świecie! 


 Przylądek nadziei, listopad 1855rok.
Kochana Olgo,

Właśnie spadł biały, puchaty śnieg. Do radosnych świąt Bożego Narodzenia jeszcze trochę czasu, a w mym sercu już płonie duch zielonego drzewka i śpiewanych kolęd. Jeszcze kilka dni temu spacerowałam między drzewami, niedaleko domu, tuż za skromnym młynem i zbierałam nieduże listki, by móc zatrzymać tą jesień, choć chwilę dłużej… Pochowałam je między kartkami moich ukochanym powieści…
Och kochana! Mój płaszczyk już nie grzeje mych ramion tak przyjemnie… Pantofelki już nie te… Wciąż jeszcze czekam na skórzane trzewiki. Czarne, wiązane na niedużym obcasiku… Marzenie. Wciąż się jeszcze szyją, a mi przyszło marznąć. Na całe szczęście spacery są przyjemniejsze, a powietrze pachnie mrozem. Cisza wtedy wydaje się odpowiedniejsza, jakby potrzebna, wymagana przez naturę.
Martha, moja pomocnica, również często ze mną spaceruje. Nie tyle z obowiązku, co z przyjemności. Właściwie dużo wtedy rozmawiamy, bo mamy na to spokojną chwilę. To wyjątkowa dla mnie osoba, być może dlatego, że spędzamy ze sobą całe dnie. Gdy budzę się o poranku to jej twarz jest pierwszą, która mnie wita i wieczorem żegna mnie jako ostatnia. Zna moje prawdziwe wymiary, przed założeniem gorsetu ukrywającego niedoskonałości. Jest dla mnie wytchnieniem i jednocześnie przekleństwem. Czasem noszę go z obowiązku, a czasem czuję się w nim piękna i delikatna, niczym rosa spoczywająca na liściach bądź na źdźble trawy.
Martha to poniekąd mój sekretnik… Tak wiele o mnie wie, tak wiele sekretów skrywa… Ufam jej bezgranicznie, z całego serca, ze szczerością daruje jej myśli, które nie zawsze są zgodne z zasadami.
Śnie ostatnio o mężczyźnie. Znam go. Często przechadza się uliczkami tuż pod moim oknem. Nie spogląda w górę, więc mogę na niego jedynie patrzeć i marzyć, że to właśnie do mnie przyszedł. Ma blond włosy, zaczesane na prawą stronę i jest dość postawny. Często nosi błękitną koszulę i szary frak, idealnie dopasowany. Musi być zamożny, bo inaczej nie mógł by sobie pozwolić na tak dobrze skrojony strój. Codziennie zmierza w kierunku pobliskiego banku, dlatego podejrzewam, że jest tam pracownikiem bądź kimś ważniejszym. Choć wtedy być może znałby go mój ojciec, który prowadzi niewielki sklep spożywczy, a moja matka mu pomaga, zresztą ja również staram się jak mogę. Ostatnio podsłuchałam, że zyski być może pozwolą im na kupno czegoś nowego. Być może to będą wypieki… Moja matka tak lubi piec…
Wracając jednak do tajemniczego mężczyzny… Tak bardzo chciałabym zobaczyć jego oczy, bo to w nich jest cała dusza, cała prawda o drugim człowieku. W moich snach często leżymy na kocyku, na małej, ale zielonej polanie pośrodku lasu. Jest tam pięknie, tak nieprawdopodobnie czarująco, że aż nierealnie – właśnie stąd co noc wiem, że to jedynie sen. Mam na sobie cieniutką, przewiewną, białą suknie, niepodobną do tych, które noszę na co dzień. Być może dlatego, że nikt nas nie widzi, bo gdybyśmy byli w mieście, wśród ludzi, którzy mnie znają, nigdy nie pozwoliłabym sobie na wyzywający strój. Leżę na jednym boku, a on zaraz za mną. Żadne z nas się nie odzywa, przemawiają przez nas gesty pełne czułości. Czuję jego usta na moim odsłoniętym nagim ramieniu. Zastawia na skórze pojedynczy pocałunek. Oboje wiemy, że na nic więcej nie możemy sobie pozwolić… Obracam się ze śmiech na ustach i wtedy widzę, widzę jego oczy. Są błękitne, jak ocean w pełnym słońcu. Idealnie pasują do jego karnacji… Tak je sobie wyobrażam, być może takie właśnie są….
Głośno się śmiejemy, choć damie tak nie przystoi, ale przy nim zapominam o całej etykiecie, o tym co wypada, a co nie. Pozwalam sobie na szczęście i swobodę…
A gdy się budzę widzę krzątającą się Marthe po mojej skromnej komnacie. W pokoju jest jeszcze szaro, bo z zasady wstaję dość wcześnie. Wraz z rodziną jemy razem śniadanie, bo tylko wtedy mamy czas, by pobyć ze sobą. Maja zawsze biega rozbawiona, ściskając w dłoni kawałek chleba. Jeszcze ma czas na kodeks dam, więc bawi się ile może. To moja młodsza siostra, kochany rozrabiaka…
Rodzice prawie zawsze rozmawiają o interesach, małych i dużych, a ja staram się wrócić do rzeczywistości  i pobyć z nimi również duchem, a nie jedynie ciałem.  Odkąd pojawił się ten mężczyzna ciężko mi się skupić. Po południu czytam, w lecie na ławeczce za kamienicą, a w zimie w saloniku, popijając świeżo zaparzoną herbatę. Bądź spędzam trochę czasu przy moim śnieżnobiałym sekretarzyku. Piszę listy lub piszę coś dla Guwernantki. Czasem daje mi pracę do zrobienia samodzielnie. Zdarza mi się też odpisywać na zaproszenia towarzyskie. Nie dostaje ich wiele z wiadomych przyczyn… Jestem zbyt młoda i jestem panną. Moi rodzice za to często wychodzą i wtedy moja mama zakłada tak pięknie suknie, uszyte specjalnie dla niej. Gdy ma dobry humor pozwala mi je przymierzyć i pomimo tego, że są za duże, czuję się w nich piękna.
Tak bardzo lubię pisać, bo tylko wtedy mogę uciec w nieznane wody, które tak bardzo mnie fascynują. Mogę wtedy być prawdziwa bez nadmiaru pudru na twarzy, bez idealnie ułożonych włosów i tego przeklętego gorsetu. Bo widzisz, gdy jestem sama życie we mnie zamiera, ale tylko na niedługą chwilę, bo przecież nic nie trwa wiecznie. W listach mogę marzyć na głos i na jawie. W życiu kobieta musi być niedostępna i skryta, nawet gdy marzy o danym mężczyźnie od zawsze. To on ma ją zdobyć i wierzyć, że rozkochuję ją w sobie, gdy tak naprawdę to ona swoją niewinnością czaruje go na wszystkie sposoby. Miłość jest taka skomplikowana i dla mnie zupełnie niejasna, nieznana. Nie wiem jak to jest być kochana, nie wiem co to namiętność, nie wiem czym jest szaleństwo…
Myślę, że pójdę jutro na spacer wzdłuż mojej ulicy z nadzieją, że go spotkam. Gdy tak się stanie spojrzę mu w oczy, wtedy on skłoni się i kulturalnie przywita, a ja postaram się zapamiętać każdy najmniejszy szczegół jego głosu, każdy wyraźny ton. Gdy zobaczę jego oczy, moje myśli się uspokoją. Być może zasnę wtedy z uśmiechem na ustach, tak słodko i zwyczajnie, jak kiedyś, zanim go zobaczyłam po raz pierwszy…


Całuję i Pozdrawiam, 
Izabela 

6 komentarzy:

  1. Bardzo ładny tekst! Aż można było się poczuć jakby się żyło w tamtych czasach. Chyba to w nim jest takiego niezwykłego.

    OdpowiedzUsuń
  2. "...cała dysza, cała prawda o drugim człowieku...." chyba dusza? ;)
    "...a w ziemie w saloniku..." w zimie ;P
    Ja nie pouczam, tylko po prostu jak już wyłapałam, to podpowiadam, żeby tekst był idealny, bo w treści i formie jest. Te drobne literówki zdarzają się w moim pisaniu masowo. Często, nim zaakceptuję swój tekst do publikacji, czytam go ostatecznie na głos. To taka moja metoda na eliminowanie literówek.

    To nie jest mój świat ani ulubiona epoka, ale jak coś jest dobrze napisane, czyta się samo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Czyta się przyjemnie, wyobrażam sobie, że jestem tam, w tamtym miejscu, w tamtych czasach. Chyba właśnie o to chodzi :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest w tym urok i magia. Idealny tekst na jesienny wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy tekst, bardzo klimatyczny :) NOWY ADRES BLOGA (KLIK)

    OdpowiedzUsuń
  6. Prawdziwą podróż w czasie nam zafundowałaś :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Pololistka , Blogger