Ucieczka bywa wytchnieniem z krwi i kości

w szufladach. Chyba już wyrosłam z zabaw w chowanego i właśnie dzisiaj, już we wtorek daruje wam kawałek mojego świata. Nie jest idealny, nie jest lustrzanym odbiciem, jest moją oazą, moim azylem. Uciekam tam, raz częściej, raz rzadziej, ale wracam ilekroć jest źle, ilekroć jest idealnie. Zapraszam was w ramy dziewiętnastego wieku, gdzie czas jest przypadkowy, a miasto nie istnieje. Zapraszam was w moje piśmiennicze tereny, do mojej kuli inspiracji, do kawałka duszy, którego chciałabym dawać tutaj więcej. Mam jedynie nadzieję, że choć na moment przywdziejecie niewygodną suknie i zasłonicie twarz wachlarzem zmieszane moimi wyznaniami miłosnymi.
Wejdźcie proszę i poczujcie się jak w swoim świecie!
Kochana Olgo,
Właśnie spadł biały, puchaty śnieg. Do radosnych świąt
Bożego Narodzenia jeszcze trochę czasu, a w mym sercu już płonie duch zielonego
drzewka i śpiewanych kolęd. Jeszcze kilka dni temu spacerowałam między
drzewami, niedaleko domu, tuż za skromnym młynem i zbierałam nieduże listki, by
móc zatrzymać tą jesień, choć chwilę dłużej… Pochowałam je między kartkami
moich ukochanym powieści…
Och kochana! Mój płaszczyk już nie grzeje mych ramion tak
przyjemnie… Pantofelki już nie te… Wciąż jeszcze czekam na skórzane trzewiki.
Czarne, wiązane na niedużym obcasiku… Marzenie. Wciąż się jeszcze szyją, a mi
przyszło marznąć. Na całe szczęście spacery są przyjemniejsze, a powietrze
pachnie mrozem. Cisza wtedy wydaje się odpowiedniejsza, jakby potrzebna,
wymagana przez naturę.
Martha, moja pomocnica, również często ze mną spaceruje. Nie
tyle z obowiązku, co z przyjemności. Właściwie dużo wtedy rozmawiamy, bo mamy na to spokojną chwilę. To wyjątkowa dla mnie osoba, być może
dlatego, że spędzamy ze sobą całe dnie. Gdy budzę się o poranku to jej twarz
jest pierwszą, która mnie wita i wieczorem żegna mnie jako ostatnia. Zna moje
prawdziwe wymiary, przed założeniem gorsetu ukrywającego niedoskonałości. Jest
dla mnie wytchnieniem i jednocześnie przekleństwem. Czasem noszę go z
obowiązku, a czasem czuję się w nim piękna i delikatna, niczym rosa
spoczywająca na liściach bądź na źdźble trawy.
Martha to poniekąd mój sekretnik… Tak wiele o mnie wie, tak
wiele sekretów skrywa… Ufam jej bezgranicznie, z całego serca, ze szczerością
daruje jej myśli, które nie zawsze są zgodne z zasadami.
Śnie ostatnio o mężczyźnie. Znam go. Często przechadza się
uliczkami tuż pod moim oknem. Nie spogląda w górę, więc mogę na niego jedynie
patrzeć i marzyć, że to właśnie do mnie przyszedł. Ma blond włosy, zaczesane na
prawą stronę i jest dość postawny. Często nosi błękitną koszulę i szary frak,
idealnie dopasowany. Musi być zamożny, bo inaczej nie mógł by sobie pozwolić na
tak dobrze skrojony strój. Codziennie zmierza w kierunku pobliskiego banku, dlatego
podejrzewam, że jest tam pracownikiem bądź kimś ważniejszym. Choć wtedy być
może znałby go mój ojciec, który prowadzi niewielki sklep spożywczy, a moja
matka mu pomaga, zresztą ja również staram się jak mogę. Ostatnio podsłuchałam,
że zyski być może pozwolą im na kupno czegoś nowego. Być może to będą wypieki…
Moja matka tak lubi piec…
Wracając jednak do tajemniczego mężczyzny… Tak bardzo
chciałabym zobaczyć jego oczy, bo to w nich jest cała dusza, cała prawda o
drugim człowieku. W moich snach często leżymy na kocyku, na małej, ale zielonej
polanie pośrodku lasu. Jest tam pięknie, tak nieprawdopodobnie czarująco, że aż
nierealnie – właśnie stąd co noc wiem, że to jedynie sen. Mam na sobie
cieniutką, przewiewną, białą suknie, niepodobną do tych, które noszę na co
dzień. Być może dlatego, że nikt nas nie widzi, bo gdybyśmy byli w mieście,
wśród ludzi, którzy mnie znają, nigdy nie pozwoliłabym sobie na wyzywający
strój. Leżę na jednym boku, a on zaraz za mną. Żadne z nas się nie odzywa,
przemawiają przez nas gesty pełne czułości. Czuję jego usta na moim odsłoniętym
nagim ramieniu. Zastawia na skórze pojedynczy pocałunek. Oboje wiemy, że na nic
więcej nie możemy sobie pozwolić… Obracam się ze śmiech na ustach i wtedy
widzę, widzę jego oczy. Są błękitne, jak ocean w pełnym słońcu. Idealnie pasują
do jego karnacji… Tak je sobie wyobrażam, być może takie właśnie są….
Głośno się śmiejemy, choć damie tak nie przystoi, ale przy
nim zapominam o całej etykiecie, o tym co wypada, a co nie. Pozwalam sobie na
szczęście i swobodę…
A gdy się budzę widzę krzątającą się Marthe po mojej
skromnej komnacie. W pokoju jest jeszcze szaro, bo z zasady wstaję dość
wcześnie. Wraz z rodziną jemy razem śniadanie, bo tylko wtedy mamy czas, by
pobyć ze sobą. Maja zawsze biega rozbawiona, ściskając w dłoni kawałek chleba.
Jeszcze ma czas na kodeks dam, więc bawi się ile może. To moja młodsza siostra,
kochany rozrabiaka…
Rodzice prawie zawsze rozmawiają o interesach, małych i
dużych, a ja staram się wrócić do rzeczywistości i pobyć z nimi również duchem, a nie jedynie
ciałem. Odkąd pojawił się ten mężczyzna
ciężko mi się skupić. Po południu czytam, w lecie na ławeczce za kamienicą, a w
zimie w saloniku, popijając świeżo zaparzoną herbatę. Bądź spędzam trochę
czasu przy moim śnieżnobiałym sekretarzyku. Piszę listy lub piszę coś dla
Guwernantki. Czasem daje mi pracę do zrobienia samodzielnie. Zdarza mi się też
odpisywać na zaproszenia towarzyskie. Nie dostaje ich wiele z wiadomych
przyczyn… Jestem zbyt młoda i jestem panną. Moi rodzice za to często wychodzą i
wtedy moja mama zakłada tak pięknie suknie, uszyte specjalnie dla niej. Gdy ma
dobry humor pozwala mi je przymierzyć i pomimo tego, że są za duże, czuję się w
nich piękna.
Tak bardzo lubię pisać, bo tylko wtedy mogę uciec w nieznane
wody, które tak bardzo mnie fascynują. Mogę wtedy być prawdziwa bez nadmiaru
pudru na twarzy, bez idealnie ułożonych włosów i tego przeklętego gorsetu. Bo
widzisz, gdy jestem sama życie we mnie zamiera, ale tylko na niedługą chwilę,
bo przecież nic nie trwa wiecznie. W listach mogę marzyć na głos i na jawie. W
życiu kobieta musi być niedostępna i skryta, nawet gdy marzy o danym mężczyźnie
od zawsze. To on ma ją zdobyć i wierzyć, że rozkochuję ją w sobie, gdy tak
naprawdę to ona swoją niewinnością czaruje go na wszystkie sposoby. Miłość jest
taka skomplikowana i dla mnie zupełnie niejasna, nieznana. Nie wiem jak to jest
być kochana, nie wiem co to namiętność, nie wiem czym jest szaleństwo…
Myślę, że pójdę jutro na spacer wzdłuż mojej ulicy z
nadzieją, że go spotkam. Gdy tak się stanie spojrzę mu w oczy, wtedy on skłoni
się i kulturalnie przywita, a ja postaram się zapamiętać każdy najmniejszy
szczegół jego głosu, każdy wyraźny ton. Gdy zobaczę jego oczy, moje myśli się
uspokoją. Być może zasnę wtedy z uśmiechem na ustach, tak słodko i zwyczajnie,
jak kiedyś, zanim go zobaczyłam po raz pierwszy…
Całuję i Pozdrawiam,
Izabela
Bardzo ładny tekst! Aż można było się poczuć jakby się żyło w tamtych czasach. Chyba to w nim jest takiego niezwykłego.
OdpowiedzUsuń"...cała dysza, cała prawda o drugim człowieku...." chyba dusza? ;)
OdpowiedzUsuń"...a w ziemie w saloniku..." w zimie ;P
Ja nie pouczam, tylko po prostu jak już wyłapałam, to podpowiadam, żeby tekst był idealny, bo w treści i formie jest. Te drobne literówki zdarzają się w moim pisaniu masowo. Często, nim zaakceptuję swój tekst do publikacji, czytam go ostatecznie na głos. To taka moja metoda na eliminowanie literówek.
To nie jest mój świat ani ulubiona epoka, ale jak coś jest dobrze napisane, czyta się samo.
Bardzo fajnie napisane. Czyta się przyjemnie, wyobrażam sobie, że jestem tam, w tamtym miejscu, w tamtych czasach. Chyba właśnie o to chodzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jest w tym urok i magia. Idealny tekst na jesienny wieczór :)
OdpowiedzUsuńCiekawy tekst, bardzo klimatyczny :) NOWY ADRES BLOGA (KLIK)
OdpowiedzUsuńPrawdziwą podróż w czasie nam zafundowałaś :)
OdpowiedzUsuń